środa, 11 marca 2015

EP005: Showdown in Pewter City #Indigo League

Zaprawdę powiadam wam, to jest dobry odcinek.

Oglądamy po angielsku http://pokemonepisode.org/episode-5-showdown-in-pewter-city/ i tłumaczenia niestety są moje - pozostałe wersje językowe ładują mi się upierdliwie wolno.
Gdyby ktoś chciał, to tu po polsku i tu po japońsku z angielskimi napisami. Porównanie z japońską wersją skradłam z Bulbapedii, szejm on mi.

Ostateczny dowód, iż przez "Pokemony" przemawia Szatan.
Nim przejdziemy do tłustej treści, prześledźmy losy Zespołu R, który osiągnął mistrzostwo w kopaniu dołów i udekorował pułapkę lepiej niż Peeta torty- z dna dołu Jessie i James mogli się przekonać, że perfekcjonizm nie popłaca. A wcześniej dla sportu wyrecytowali motto.

***

Narrator po raz fefnasty przypomina nam słowa Asha, jak to on poprzysiągł zostać Mistrzem Pokemon. Wielkie dzięki, narratorze. In plus mogę policzyć jednak narratorowi to, że tym razem pofatygował się nam objaśnić, gdzie bohaterowie są i co się dzieje - wkraczają do Marmorii (Pewter City). Gdyby ktoś był ciekawy, to od pierwszego odcinka minęły dwa tygodnie.
Ash i Misty wreszcie wyszli z Wertańskiego Lasu, przez który wałęsali się było nie było zusammen aż cztery odcinki ("myślałem, że już nigdy nie opuszczę tego lasu" - czułam to samo, nie wiem, czy cieszyć się z tego, że anime odwzorowuje realny upływ czasu). Strudzony Ash spoczął na wielkim kamieniu u progu cywilizacji i ów odpoczynek kosztował go dwa dolary, albowiem kamień nie był kamieniem bezpańskim. 
Ash znalazł się w sklepiku z pamiątkami z Marmorii. Turyści mogą tu kupić kamienie: małe, duże, bardzo duże, naprawdę bardzo duże... w okazyjnych cenach $600 za głaz... Marmoria słynie z kamieni, nie?
Totalnie fascynuje mnie ten sklepik. Flint, sprzedawca kamieni, ACHTUNG SPOILER, był bowiem kiedyś liderem sali w Marmorii i jest ojcem aktualnego lidera. Flint nie mógł znaleźć w Marmorii normalnej pracy? Żył na obrzeżu cywilizacji, bo były lider nie był w mieście mile widziany? Mógł otworzyć niedochodowy "sklepik", ponieważ Liga dawała mu zabezpieczenie materialne? Nazwijmy to przyczynkiem do studiów nad sytuacją materialną liderów. O sytuacji społecznej możemy powiedzieć tyle, że w Marmorii stosunek do liderów nie był czołobitny.

***
Czy po tym, co przeczytaliście/zobaczyliście, wydaje się wam, że Flint jest pazerny? Oderwany od rzeczywistości? Chciwy do granic?
Panie i panowie, w Marmorii jest inflacja. Posiłek w Centrum Pokemon kosztuje 500-600 dolarów (w oryginale wartości są w jenach i trochę to uśpiło moją czujność, ale nie zmienia to faktu) i jest to cena, jaką Ash jest w stanie zapłacić - i nie awanturuje się o ździerstwo.
Podtrzymuję też wszystko, co powiedziałam o zapaści gospodarczej regionu w EP002. Inflacja dopełnia ten obraz. Oprócz Asha i Misty w restauracji Centrum Pokemon stołuje się tylko para z dzieckiem.

 Zastanawiam się teraz, czy bieda, inflacja i ceny z kosmosu nie są czynnikami ograniczającymi samotne podróże dzieci/nastolatków po kraju.Wtedy wprowadzenie programu zachęcającego dzieci do trenowania pokemonów (załóżmy, że po coś wykwalifikowani trenerzy są im potrzebni) na zasadach "trzy pokemony na okolicę i przyjmujemy zgłoszenia od 10 roku życia" ma ślady sensu... bo i tak się nikt nie zgłosi.

***

Flint zaprowadził dzieciaki do marmorskiego Centrum Pokemon (które jest brzydkie, brudne i  oblepione prawdopodobnie pyłem z jakiejś kopalni), gdzie urzęduje Siostra Joy podobna niczym kopia do Siostry Joy z Wertanii. Ash łapie wtf razem z wszystkimi widzami, na co Siostra Joy wyjaśnia, że Ash miał do czynienia z jej młodszym rodzeństwem. Noale na razie to zostawmy.

Na ścianie w Centrum Pokemon wisi plakat Regional chempionship! Today's winners are tomorrow's master! Graficznie plakat jest równie piękny jak stara oferta PKP, ale w przeciwieństwie do linkowanej oferty PKP nie idzie wysnuć z niego żadnych informacji. Na przykład jakich typów pokemonów używają liderzy stadionów (pięć symboli typów się zgadza, jednak na plakacie są symbole typu walczącego i normalnego, a nie ma ziemi, trucizny i kamienia) lub ile odznak trzeba zdobyć. Nie wspominając nawet o tym, o co chodzi; narrator uczy się od najlepszych. Być może identyczne refleksje naszły Siostrę Joy, gdy rozpakowała paczkę i przyszło jej to wieszać, bo plakat ów zawisł centralnie naprzeciwko kantorka pielęgniarki.
- By wziąć udział w rozgrywkach Ligi, musisz pokonać liderów z różnych miast i przedstawić odznaki jako dowód - Misty pospieszyła z wyjaśnieniem pierwsza. - Czy potrafisz tego dokonać? 
- Oczywiście, że potrafię!
Flint drwi z Asha, że chyba nie myśli sobie, że da radę pokonać Brocka, lidera z Marmorii. Po obiedzie Ash idzie na stadion.

Szczerze mówiąc, dopiero przy którymś odtworzeniu wynikłym z troski o rzetelność relacji ogarnęłam, że to było wprowadzenie do tematu Ligi. Wierzcie mi lub nie, jednak moim zapisem nie uprościłam tej sceny, a wręcz przeciwnie - starałam się dodać jej głębi i dynamiki. Reakcją wszystkich jest metaforyczne aha.
Nie mam siły tego interpretować. Po prostu uznaję, że dla siostry Joy, Flinta i Misty Liga to oczywista oczywistość, a Ash żyje swoją bajką i jeszcze nie dorósł do zrozumienia, jak działa rzeczywistość.

Jakkolwiek mam nadzieję, że przy okazji pisania blogaska zmienię zdanie, na dzień dzisiejszy zupełnie nie ogarniam Ligi. Sposób przedstawiania jej w anime wydaje mi się... co tu dużo mówić, dziwny. Od zawsze mam wrażenie, że anime czyni z Ligi wisienkę na torcie cywilizacji i ukoronowanie całego stworzenia - chociażby dlatego, że w anime (gry/manga nie cierpią na zbiorowe "Słowacki wielkim poetą był" na tym tle) nikt nigdy nie ma rozterek moralnych w związku ze zmuszaniem pokemonów do walki, a wszyscy od plaż Oranii do wybrzeży Unovy zgadzają się, że bycie trenerem jest celem mądrym i słusznym, dobrym i zbawiennym. Anime zarazem miga się od uchylenia choć rąbka tajemnicy, jak to tą Ligą jest - co to, jak jest zorganizowane, dlaczego, po co, jaką ma historię...? Kiedy to moim zdaniem bardzo ciekawe, skąd w tak sobie stabilnym świecie taka Liga Pokemon jest zorganizowana całkiem sprawnie.

***

Myślę, że to jest dobra okazja do przedstawienia wam mojego głównego headcanonu.
Tytułem wstępu, chociaż zasadniczo to temat na inną okazję, głęboko wierzę w wypracowaną przez fandom koncepcję Wielkiej Wojny, w która niedawno (w ciągu ostatnich dziesięciu-piętnastu lat?) był zaangażowany region Kanto. Mogę znaleźć na koncepcję tysiąc sto tysięcy miljon O TYLE DUŻO mniej lub bardziej trafnych dowodów i nikt mnie nie przekona, że tej wojny nie było!
Ale ale ale mam jeszcze headcanon zupełnie prywatny, nieco paranoiczny, zbudowany w oparciu o koncepcję Wielkiej Wojny i piękno realizacji anime, które wspólnie tutaj oglądamy, bo, wierzcie mi lub nie, ale manga i gry są całkiem do rzeczy i atrakcyjne nie tylko w roli cuda na kiju. Headcanonu tego dopatrzyłam się w rysie na obrazie animowanego Pokeświata, jaką jest zakrzywiająca realia Liga. Otóż kiedyś objawiła mi się taka wizja, że anime jest propagandą, która ma motywować dzieciaki do trenowania pokemonów i instruować w zakresie szkolenia pokemonów na możliwie zabójcze bestie (no sorry, taki np. piorun kulisty JEST zabójczy), żeby byli z nich sensowni żołnierze. Takie coś jak w Izraelu, że żołnierzem jest każdy obywatel, a całkowita mobilizacja kraju trwa trzy godziny.
Zastanówmy się. Główny bohater jest sympatycznym, przeciętnie inteligentnym dzieckiem i pała dzikim entuzjazmem do wszystkiego: brutalne walki pokemonów, starcia z bandytami, drażnienie pokebogów, łażenie po jaskiniach i lasach, pływanie po oceanie na grzbiecie Laprasa, wsio rawno. Do tego rzuca motywującymi tekstami częściej niż Chodakowska, nigdy się nie poddaje, suma summarum wykazuje się wielką zaradnością, dąży do swoich celów za wszelką cenę i zawsze angażuje się w słuszne sprawy. Sympatyczne przesłanie, nie? Dołóżmy do tego łopatologiczne zapoznawanie z Pokeświatem - jego zagrożeniami (znaj swojego wroga!), geografią, możliwościami (cały panel naukowy), tradycjami, bogami.... Oraz szczegółowe instrukcje postępowania z pokemonami i trenowania ich na niebezpieczne bestie. Czy nie tak nie mógłby wyglądać instruktaż bawiąc, uczyć, ucząc, bawić?


***

Sala w Marmorii jest toporna i majestatyczna w socrealistycznym stylu. Marmoria w ogóle wygląda jak zaniedbane, podupadłe miasto przemysłowe.
Sala w Marmorii w środku jest ascetyczna. Słabo oszlifowana kamienna posadzka, kamienne kolumny, kamienne wszystko, dla ozdoby kamienie, ciemno wszędzie, głucho wszędzie. Do tego reflektory, instalacja przeciwpożarowa czy inne wyposażenie sali wyglądają tandetnie.
Brock fhtagn-nagh. Jeżeli ojciec ni uprzedził go wcześniej o wizycie Asha, to to jest dziwne.
- Jestem Ash Ketchum z Alabastii, wyzywam się!
- To twój pierwszy ligowy mecz? - Brock protekcjonalny ton Brocka zbija Asha z pantałyku. W angielskiej wersji językowej Brock wypowiadający te kwestie jest wredny, w polskiej jakiś smutny i, że tak pojadę tematycznie porównaniami, kamiennie poważny i zimny jak głaz. - Mecze ligowe różnią się od innych walk. Są autoryzowane przez Ligę Pokemon. Obowiązują tu specjalne reguły.
- Yyy... Co masz na myśli, mówiąc "specjalne reguły"? - Ash już minę ma nietęgą, a nuż w walkach ligowych jest więcej filozofii niż to jest deska do rżnięcia i deskę się rżnie?
- Dwa pokemony każdy, zrozumiałeś?
(Uff, jednak nie!)
- Jak długo jesteś z tym pokemonem? - Brock wstał i wskazał na Pikachu.
- Około dwóch tygodni?
 - Tak, twój Pikachu jest wciąż jest słodki i rozkoszny. Nie ma prawa wygrać. - Tak, Brock wjechał mu jeszcze na prywatę, chyba tylko na wypadek, gdyby do tej pory Ash nie nabawił się traumy po pierwszym spotkaniu z jakimkolwiek liderem.
 Następnie dowiadujemy się, że lider stadionu musi przyjmować każde wyzwanie. Ze ścian po obu stronach sali wyjeżdża kamienne pole, o mało nie miażdżąc Asha (s e r i o, nie hiperbolizuję, uniknął tego losu dosłownie w ostatniej chwili), i walka może się zacząć.
Jakkolwiek na myśl o walce, która jest jego żywiołem, Ash momentalnie otrząsnął się po kuble zimnej wody, już minutę później sprawy wzięły w łeb. Pikachu versus Onix. Onix, czyli wielki, kamienny wąż. Poirytowany, zblazowany i w tym bezlitosny jak jego trener. Onix owinął się wokół praktycznie bezbronnego Pikachu - niewrażliwy na elektryczne ataki - i ściskał wrzeszczącego z bólu pokemona.
- Odwołaj go! 
- Czy się poddajesz?! - zapytał Brock przyglądający się temu obojętnie z założonymi rękami.
I Ash z niemałym trudem się poddał.

***

Flint jest ciekawą osobą. Stał pod swoim niegdysiejszym stadionem, żeby dowiedzieć się, jak poszła Ashowi walka z jego synem i gdy ujrzał, jak chłopak wraca z nieprzytomnym Pikachu, spuszczoną głową i wyraźnie przetrąconą osobowością, zaprowadził go do swojej chaty na herbatę.
Załamany Ash mu lamencił, że nigdy nie pokona Brocka. Malowniczo zachodziło słońce.
- Brock jest bardzo dobry. Mógłby zajść o wiele dalej niż po prostu być lokalnym liderem - rzekł Flint ciepło a w zadumie.
- Tak, ale... Dlaczego nigdy nie spróbował swoich sił w lidze?
"Ma swoje powody...", odpowiedział Flint tajemniczo i pokazał Ashowi sekret, który ja udokumentowałam na pierwszym screenie - Brock ma dziewięcioro młodszego rodzeństwa i sam zajmuje się zarówno nimi, jak i domem.
- Czy Brock nie ma mamy ani taty? - zapytał Ash, gdy po zmierzchu szli z Flintem ulicą w centrum miasta. Historia Brocka go przybiła i ujrzał w nim trochę innego człowieka.
- Jego bezwartościowy ojciec opuścił rodzinę, żeby zostać trenerem pokemon i nie usłyszeli o nim już więcej. - Flint nosi przebranie, nie patrzy Ashowi w oczy i mówi spokojnie.
A potem Flint powiedział, że Brock ma dziesięcioro młodszego rodzeństwa do opieki, tymczasem dziesięć jest ich zusammen z Brockiem. Freudowskie przejęzyczenie czy facet sam już nie wie, ile sztuk spłodził?
A już w ogóle w międzyczasie to po japońsku powiedział, że matka Brocka odeszła, zaś po angielsku obwieścił, że zmarła. Bądź tu człowieku mądry. Ale tak naprawdę matka Brocka żyje.

Rozmowa zeszła na pojedynek z Brockiem. W Asha wstąpiły nowe siły i zwątpienie w siebie ustąpiło pod pełnym dzikiej determinacji "gdybym tylko Pikachu miał więcej mocy". I Flint pomógł Ashowi po raz kolejny. Za propozycją Flinta kryła się opuszczona elektrownia rzeczna, do której można by Pikachu podłączyć i naładować mocą, żeby mocy miał więcej niż bardzo mnóstwo. Nawiasem mówiąc, zakładam, że jako były lider stadionu kamienia wiedział, gdzie kończą się możliwości, a zaczyna zbędna fatyga.
 Ale był problem. Rzeka wyschła.
Więc podłączyli Pikachu do elektrowni jak pierwotna idea zakładała, zaś Ash udawał, że jest rzeką i napędzał koło elektrowni siłą własnych nóg.

Aha, odwiedziła ich sfoszona Misty i ponowiła złożoną już wcześniej propozycję, że jak Ash będzie dla niej miły, to ona pomoże mu pokonać Brocka i tak będzie prościej, lepiej, przyjemniej. Ash oczywiście tę propozycję odrzucił. Oboje wrócili do swoich zadań, to znaczy Misty foszyła się dalej na ustroniu, Ash ganiał po kole młyńskim ładując Pikachu. Podziwiam Asha, że się nie zabił.

Pikachu osiągnął zaproponowane przez elektrownię maksimum energii. Doszło do spięcia/eksplozji/nie wiem co to było, ale wyglądało osomnie.

***

Następnego dnia Ash znowu przestąpił próg marmorskiego stadionu. 
- Wróciłeś? - zapytał Brock z niedowierzaniem.

Do pierwszej walki Brock wystawił Geodude, z kolei Ash nie popisał się rozumem i wystawił Pidgeotto.  Walka była tyleż krótka, co żenująca i po minie Asha wnioskuję, że pora na wyciągnięcie asa z rękawa nadeszła szybciej, niż przewidywał.
Nie wiem no, może Ash rozumuje, że Pidgeotto to duży ptak, więc na pewno sobie poradzi?

Podładowany Pikachu zwęglił Geodude piorunem, Geodude został uznany za nienadającego się do walki.
Wszyscy w podstawówce się uczymy, jakim cudownym wynalazkiem był piorunochron oprowadzający wyładowania elektryczne do ziemi, nie? Ponadto grze jest coś takiego jak battle properties i dla typu elektrycznego w starciu z typem ziemnym, którego reprezentantami są Geodude (ziemia/kamień) i Onix (kamień/ziemia), mają się one nader niekorzystnie. A wcześniej elektryczne ataki Pikachu były niewrażliwe na Onixa. Nasuwa się więc pytanie JAK.
Uderzenia pioruna potrafią rozsadzić mur lub skały - dzieje się to w sposób podobny do rozsadzenia drzewa, przez odparowanie wilgoci w kanale przewodnictwa.(...) W tym przypadku skała powinna być dosyć porowata i wilgotna, lub posiadać szczelinę z wilgocią wewnątrz. Prąd przepływający porami lub szczeliną ogrzeje wodę a para rozsadzi skałę. W przeciwnym razie, zwłaszcza dla skał twardych, ładunek spłynie po powierzchni i śladu nie zostawi, najwyżej miejscami pojawi się szklista warstewka.
Uderzenie w ziemię może odrzucić luźne grudy na powierzchni, w przypadku uderzenia w torf może dojść do wypalenia wąskiej jamy i do powstania pożaru złoża. (...) W gruntach piaszczystych piorun może utworzyć fulguryt, czyli szkło piorunowe. Najczęściej wygląda jak korzeń z odgałęzieniami, utworzony ze szkliwa pokrytego przytopionym piaskiem, zagrzebany w ziemi. W przypadku łąki tam gdzie po ziemi poszły iskry pioruna możliwe jest wypalenie śladu w warstwie próchnicy na wierzchu.
(a wyjaśnił mi to autor tego bloga, zakładam, że Się Zna.)
Naprawdę podoba mi się takie rozwiązanie. Przesłanie: chcieć to znaczy móc, trening popłaca.

Jak się pewnie domyślacie, przyszła kolej Onixa; tu nawet extra naładowana moc Pikachu nie zapobiegła powtórce z rozrywki. Pioruny latały w tą i w tamtą, ale na nic to, gad nawet nie poczuł.
Natomiast Brock po pierwszej przegranej chyba wreszcie dostrzegł w Ashu człowieka, a że jest z natury czuły, to wycofał Onixa. ("Chcę doprowadzić ten mecz do końca." - "Nie, to nie ma sensu, naprawdę nie chcę skrzywdzić twojego pokemona.")
Wtedy nastał niespodziewany zwrot akcji - wyładowania może i były nieskuteczne na Onixa, ale system ochrony przeciwpożarowej był mniej odporny. Pole walki oraz Onix pokryły się obfitymi strumieniami wody. Proszę, podumajmy wspólnie nad obligatoryjnym montowania ochrony przeciwpożarowej w sali kamiennej od podłogi do sufitu. 
Impas przerwała Misty, czujnym okiem obserwująca potyczkę z balkonu.
- Ash! Woda przewodzi prąd! 
Ash zrozumiał, wykorzystał okazję, Onix poczuł, co znaczy trening na elektrowni rzecznej.
Sytuacja była niejasna już wówczas, gdy Ash zaatakował po tym, jak Brock wycofał Onixa. Asha oblazł wszystek młodszego rodzeństwa, żeby powstrzymać go od dalszego ranienia ukochanego pokemona ich brata (well, Brock może dusić pokemony wyzywających go trenerów, w drugą stronę nie działa?), co zostało podane w uroczo żenującej scenie, jak Ash z zamkniętymi oczami wygłasza pompatyczną przemowę, że nie może dalej walczyć, bo metaforycznie powstrzymuje go miłość sióstr i braci Brocka, niemal czuje ich ręce ("Ash, myślę, że powinieneś otworzyć oczy" - Misty nie wytrzymała); pod ich wpływem Ash uznaje swoją porażkę, kończy mecz i zbiera manatki. 
Brock: wtf ten mecz jest już skończony.
Misty: jezusmaria, wygrałeś szczęśliwym trafem, ale też chcesz być nice guyem...

***

 - Zapomniałeś odznaki! - Ash usłyszał głos za nim. Szedł już drogą ku kolejnemu miastu i zziajany Brock ledwo go dogonił. - Pokonałeś mnie. Weź. Pokonałeś mnie pomimo przewagi typu po mojej stronie.
Brock odwraca się w stronę tafli krystalicznie czystej wody lśniącej w świetle poranka, rozpościera ramiona w geście afirmującym świat i oznajmia, że tak naprawdę to jest tym liderem, bo jest, ale Ma Marzenie, chciałby być najlepszym na świecie hodowcą pokemonów. Niestety tego marzenia nie spełni, bo musi zostać tu i opiekować się rodzeństwem, ale może Ash wypełni za niego rolę jego marzeń?
Gdy już doszli do consensusu, pojawił się Flint. 
- Brock. Spełniaj swoje marzenia.
Zdjął przebranie brodatego żula i przyznał się przed Brockiem do tchórzostwa ("nie udało mi się zostać wielkim trenerem, a było mi stanąć przed rodziną") i porażek. Na odchodne Brock zasypał go listą obowiązków domowych i wskazówek, jak postępować z każdym z dziewięciu dzieciaków. 

Przesłanie z chińskiej bajki: płeć menska od prac domowych nie umiera.

 Skończyło się dobrze. Gdyby ktoś był ciekawy dalszych losów Flinta, jego rodziny i stadionu w Marmorii lub chciałby poznać jego żonę, serdecznie zapraszam na ten odcinek: https://www.youtube.com/watch?v=DmHTsNrHLaE

Na koniec pozwolę sobie wczuć się w pokemonowego narratora i powiem wam, że Ash zyskał wiernego przyjaciela i towarzysza podróży.

***

Co można zrobić z czasem antenowym, sprytny trick numer 2: gdy jesteśmy bardzo zadowoleni z efektu pracy, ale wyszło o kilkanaście sekund za dużo, na te ostatnie sekundy można zatrzymać ostatni kadr i bez wyraźnego powodu obudować go ramką TO BE CONTINUED. Na pewno nikt nie zauważy, że to prowizorka, jeżeli taka ramka będzie pojawiać się tylko w niektórych odcinkach.

***

Kto nie widział, musi obejrzeć.

niedziela, 1 marca 2015

EP004: Challenge Of The Samurai #Indigo League


Dzisiejszy odcinek, zaryzykuję, jest wręcz kultowy. Znaczy w sumie to nie wiem, czy jest tak w istocie, ale relatywnie często wśród związanych z "Pokemonami" wspomnień z dzieciństwa znajduje się walka Metapodów. Ja zaś wspominam cały ten odcinek jako radosny, miałam go na kasecie i katowałam przynajmniej do końca podstawówki. Wczoraj włączyłam go po raz pierwszy w oryginalnej wersji językowej, nastawiona na dobrą zabawę, i zaprawdę powiadam wam, wielkie było moje rozczarowanie. Przyznaję, że jeszcze dwa tygodnie temu traktowałam polski dubbing jak ciekawostkę.


Tu oglądamy po angielsku http://pokemonepisode.org/episode-4-challenge-of-the-samurai/ i tu oglądamy po polsku http://seansik.tv/act/watch/id/13189/episode/32369 ale dzisiaj zdecydowanie wygrywa wersja polska. Tłumaczenie po części oficjalne, po części moje.
Niedługo wzbogacimy też repertuar o wersję japońską!


http://jedart.blogspot.com/



Zacznijmy może od fabuły, albowiem fabuły tu jest mało.

Albo nie, zacznijmy od przemowy narratora. Gdy tego słucham, to aż zastanawiam się, czy ja i narrator widzieliśmy to samo.
„Ta przygoda zaczęła się tak: Ash, nasz bohater z Alabastii, wybrał Pikachu, pokemona, który nie jest zbyt przerażający dla początkującego trenera” – narrator komentuje ciągnięcie skrajnie niezadowolonego Pikachu na sznurze.
Przedmowa zdradza też wysoki kunszt polskiego przekładu: „To niesławny Zespół R. Zaatakował Centrum Pokemon wraz z kotem/who attacked with Meowth the Pokemon Centre".Tak.

Teraz fabuła.
Ash, Misty i Pikachu lezą przez Wertański Las, niestety narrator do tej pory nie podzielił się wiedzą dlaczego i dokąd, mimo że miał ku temu wiele okazji w trwającym bite dwie minuty streszczeniu poprzednich trzech odcinków. Kolejna pokemonowa dżdżownica zakochała się w Misty, na nieszczęście bohaterów – Weedle. Weedle jest słodkim pokemonem z trującym żądłem na głowie („Mmm, żądło! To jest dopiero pomysł…!” – zachwyca się Ash z miną i tonem szalonego wizjonera), który podobnie jak Caterpie ewoluuje w kokon, który w przeciwieństwie do kokonu wyewoluowanego z Caterpie nie ewoluuje w nic przyjaznego. Ash postanawia złapać Weedle’a, bo czemu nie. Tą razą, choć w ostatniej chwili, przypomina sobie o konieczności stoczenia walki. Wybiera Pidgeotto. Misty ma dosyć robali, dosyć zachwyconego robalami Asha i lezie dalej przez Wertański Las w samotności. Lezie, lezie, lezie, narzeka, aż WTEM! atakuje ją samuraj z kataną.
Serio. Samuraj przedstawia się jako samuraj, ma samurajski hełm i resztę wdzianka, chyba nie jest jeszcze nawet nastolatkiem („what a weird kid…” – podsumowuje go Misty) i oprócz katany nosi siatkę na motyle. Ponadto później dowiadujemy się, że mieszka SAM w chacie W ŚRODKU LASU. Owszem, dziwne dziecko.
Samuraj zapytaje Misty, czy nie jest ona może trenerem z Alabastii, a jak się okazuje, że nie jest, przestrzega ją przed ściągnięciem wrzaskiem stada Beedrilli i wraca do poszukiwań trenera z Alabastii. Tak się szczęśliwie składa, że trenerem z Alabastii jest Ash, akurat zamierzający przystąpić do złapania Weedle’a w momencie, w którym Samuraj przystawił mu katanę do gardła. Nasz młody trener po kilku dniach podróży jest już wrażliwy na kradzieże pokemonów i złodziei o groteskowej prezencji, więc z miejsca uznaje Samuraja za takie właśnie zjawisko. Ale Samuraj nie jest złodziejem. Samuraj jest samurajem i chce walki pokemon z czwartym trenerem z Alabastii. W Wertańskim Lesie bowiem byli już trzej rywale Asha, Samuraj stoczył trzy porywające pojedynki i trzy razy przegrał, odbierając cenną lekcję od każdego z trenerów.

Samuraj taki poważny, taki groźny samuraj.
Btw 1, tak sobie teraz myślę, że wysyłanie dziesięciolatków z pokedeksem nawet nie jest aż tak głupie – zdaje się, że instrukcje i wiedza dawane przez pokedex pozwalają zdobyć wszystkie umiejętności potrzebne do przetrwania w tym świecie. Nadal otwartą kwestią jest pytanie o przyczynę i cel tej polityki.
Myślę też, że rocznik Asha jest jednym z pierwszych objętych jakimś programem państwowym kształcenia trenerów. Rozdawanie starterów i pokedeksów jest w anime, inaczej niż w mandze i grach, ujęte w ramy instytucjonalne. Samuraj zdaje się jednak o tym nie wiedzieć.

Walka Asha z Samurajem jest walką ze wszech miar epicką i kultową, zwłaszcza druga runda, tę prześledzimy uważnie. Do pierwszej rundy Ash wystawia zmęczone Pidgeotto (Misty i Samuraj uświadamiają trenera, że pokemony się męczą i między walkami muszą odpoczywać; Samuraj dogaduje Ashowi, raniąc jego ego.) Noale. Pidgeotto żywi się robakami. Pinsir wprawdzie gatunkowo jest robakiem, lecz wszystko wygląda na to, że Pinsiry żywią się Pidgeotto. Pinsir jest wielkim kleszczopodobnym robakiem z wielkimi kolczastymi szczypcami, potrafi rozproszyć piaskową burzę i powalić ptaszystko jednym pchnięciem. 
Ash wycofuje Pidgeotto i wystawia Metapoda. Mimo początkowych obaw Asha i w ogóle wszystkich (przy czym bardziej "w ogóle wszystkich" niż Asha, ponieważ chłopak jest myślą nie skażony), Pinsir nie rozgniata Metapoda na miazgę. Ash nakazał Metapodowi "być twardym/harden", Metapod na to hasło momentalnie osiągnął kamienną twardość i Pinsir miast go uszkodzić, skruszył kolce swych szczypców na kamiennie twardym Metapodzie. (Swoją drogą ciekawe, czy kolce mogą odrosnąć i czy Samuraj pójdzie do Centrum Pokemon po jakąś kuracjo-rehabilitację dla Pinsira, albowiem Samuraj sprawia wrażenie unikającego cywilizacji.) Jakkolwiek Metapod jest ogólne bezużytecznym kokonem, to, chciałoby się powiedzieć, jest przynajmniej na tyle zajebisty, coby twardnieć na zawołanie.

"Metapod, bądź twardy jak on!!!" - "Maximum twardości, Metapod!"
Notabene, lubię Pinsiry.

Z niezrozumiałych dla mnie względów kamera nie jest wierna emocjonującemu starciu bajecznie twardych Metapodów i zdradza je z Zespołem R. Zespół R lezie przez Wertański Las w czołgu. Uściślając, ludzka część Zespołu R lezie w… a może nie będę spoilerować?… lezie w czołgu na ramionach, Meowth leży na czołgu. Dochodzi do takiego dialogu:
- Meowth, co ty robisz tam na górze?!
- Jestem obserwatorem – wyjaśnia spokojnie Meowth, układając się wygodniej.

Emocjonujące starcie pozostaje nierozstrzygnięte. Bitwę przerywa przybycie roju Beedrilli. Niezłapany Weedle poskarżył się swoim. Beedrille nie atakują bohaterów, acz porywają Metapoda Asha (zemsta?) – Samuraj wycofał swojego, gdy tylko zauważył niebezpieczeństwo.

Nie do końca łapię, co się dzieje potem, tzn. na pewno ganiali po lesie z Beedrillami, ale przez nader dynamiczny montaż umykają mi nieistotne szczegóły typu kto gonił kogo, dlaczego Ash i Misty uciekli z pustej polany i kiedy dołączyli do Samuraja.
Anyway, gdy postanowili dać nura w krzaki, objawiło się ich oczom drzewo z ogromnym skupiskiem Kakunów. Kakuny to faza przejściowa między Weedle'em a Beedrillem. Według pokedeksu pokemony te są nieaktywne, dopóki nie wyklują się z nich Beedrille. Nasza trójka niestety nie mogła kontemplować tego niezwykłego widoku w odpowiedniej ciszy, gdyż, co rzecz jasna wzbudziło emocje Asha, między Kakunami leżał porwany Metapod.

***

Pokedex mówi, że Kakuny są nieaktywne. Rzeczywistość wprowadza erratę "dopóki nie usłyszą głosu  wroga". Wówczas wykluwają się z nich Beedrille.
Trochę z deszczu pod rynnę.
Bohaterowie pognali do chaty Samuraja ile tchu w piersiach, zaś Beedrille wręcz odprowadziły ich do samych drzwi, przebijając żądłami bale.

***

Gdy już dzieciaki ukryły się bezpiecznie w chacie, Samuraj wygarnia Ashowi prawdę, mówiąc mu prosto w twarz, że chłopak jest nieodpowiedzialny ("pozwoliłeś uciec Weedle'owi, to mogło kosztować nas życie") i nie dba o swoje pokemony ("odszczekam tego nowicjusza - ponieważ nawet nowicjusz nie zostawi swojego pokemona, skazując go na śmierć") oraz że w porównaniu z pozostałymi trenerami z Alabastii jest jakimś nieporozumieniem; prawda kole w oczy.

Nazajutrz rankiem Ash targan wyrzutami sumienia wobec Metapoda idzie do kakuniego drzewa odbijać swojego pokemona. Zakrada się cicho do drzewa. Wówczas znienacka ujawnia się Zespół R z nieodłącznym mottem i niepomny ryzyka, ignorujący ostrzeżenia Asha, doprowadza show do końca. Beedrille oczywiście się budzą, oczywiście rzucają się do ataku, a cały misterny brak planu trafił szlag.
Ash brawurowo uchylił się przed szeregiem żądeł i pobiegł ratować Metapoda, Zespół R lecącą w ich kierunku ścianą pszczół się nieco zmartwił, lecz bynajmniej nie przejął, bo przecież mają czołg. "Warto było taszczyć go tutaj", rzekł James.

Czas na wielkie pięć minut dla czołgu. W "Kubusiu Puchatku" jest taka scena, jak Kubuś Puchatek, aby niepostrzeżenie ukraść pszczołom miód, udawał chmurkę. Miś o bardzo małym rozumku wspinał się na drzewo z niebieskim balonikiem w łapce, asekurowany z ziemi przez Krzysia, który chodził z rozpostartym parasolem i zastanawiał się głośno, czy z tej chmurki koło drzewa to nie będzie deszczu aby - lecz wróg był sprytniejszy od Kubusia Puchatka i rozpracował ten kamuflaż. No i identycznie było z tym czołgiem - jak Weedle odkryły, że był z papieru, ergo jadalny?
Btw 2, strasznie podoba mi się to, że Jessie i James (i uczący się od nich człowieczeństwa Meowth) są konsekwentnie pokazywani jako ludzie ewidentnie niespełna rozumu, wręcz prawdziwe kuriozum - absolutnie nie jako rzekomi profesjonaliści, którzy dorabiają jako Elementu Komicznego, gdy twórca ma takie widzimisię. Pomijając już czołg, przepięknie jest to pokazane w scenie recytowania motta w pobliżu śpiącego roju krwiożerczych pszczół. Okazuje się bowiem, że motto nie jest odpowiednikiem transformacji magical girls, lecz cały ten kabaret z układem, fajerwerkami i wystudiowaną grą aktorską Zespół R w upojeniu sobą każdorazowo odstawia na żywo. A ponieważ "te dwie niecnoty to kłopoty", w razie sprowokowania prawdziwych kłopotów TAK MIAŁO BYĆ.

W międzyczasie gdy Beedrille skupiły się na Zespole R, Metapod znalazł się w ramionach Asha; wpierw Ash zaproponował mu powrót do pokeballa, czego pokemon odmówił.
- Nie mogę cię zostawić, Metapod. Spróbuję odwrócić ich uwagę. To wszystko wina Samuraja... - W tym momencie Ash się potknął, pokemon wypadł mu z rąk i potoczył się kilka metrów dalej. - Nie. To nie jest wina Samuraja. To moja wina. Gdybym był lepszym trenerem, nie doszłoby do takiego wypadku. Przysięgam, że od teraz nigdy nie opuszczę przyjaciół.
Ash chyba płacze, Metapod chyba też płacze. Ash znowu bierze go na ręce.
- Nigdy więcej.
Wtedy nadleciał ku nim pojedynczy Beedrill i Metapod wyrwał się z rąk swojego trenera prosto na parę trujących żądeł, być może ratując Ashowi życie.
 Z przedziurawionego kokonu wykluł się Butterfree i jako piękny motylek uratował dzień, usypiając brzydkie pszczoły usypiającym proszkiem i wszystko skończyło się dobrze. Samuraj docenił Asha ("w porównaniu z tobą ja jestem nowicjuszem"), następnie z jego pomocą Ash i Misty wreszcie wyleźli z lasu i kamera pożegnała ich stojących na drodze ku Marmorii (Pewter City).
Będę się upierać, że w "Pokemonach" istnieje jakiś rozwój postaci. 

My zaś skończyliśmy odcinek w towarzystwie Zespołu R i łypiących podejrzliwie Kakun. Zespół R nie błysnął udanie.
"You have any more bright ideas?" "Well, unlike you I have some ideas."

Btw 3, pokemony ewoluują w różny sposób, na ogół albo zmieniając się w inny organizm, albo tworząc "nową jakość" po połączeniu się z jakimś przedmiotem. Pokemony wyklute z Kakun i Metapodów zaś od razu porzucają dawną skorupę. Jest to interesujące o tyle, że w Hoenn żyje Shedinja: Shedinja is a Pokémon based on a cicada's shed exoskeleton. Its body is completely hollow and dark, as it possesses no internal organs. Taka tam ciekawostka.

***

Wiem, że teraz cieszę się z małych rzeczy, jednak mam w sobie nieodpartą chęć udowodnienia światu, że coś w Pokemonach trzyma się kupy.

Chciałabym zwrócić wam uwagę na realizm. Nie, nie przewidziało wam się, naprawdę napisałam „realizm”. Mimo że anime jest dziwne co do treści i nakręcone bez dwóch zdań surrealistycznie, jest też, w ramach konwencji, diabelnie realistyczne pod wieloma względami. Postawię śmiałą tezę, że (oczywiście poza z góry skazanymi na niepowodzenie planami Zespołu R oraz pewną przeżywalnością głównych bohaterów) imperatyw narracyjny w Indigo League nie występuje; jakkolwiek widzę „sznyt symbolizmu”, że tak się sama zacytuję, bieg wydarzeń jest wypadkową możliwości oferowanych przez uniwersum, charakterów i starań bohaterów oraz położenia, w jakim się znaleźli.
Uważam, że bohaterowie mają prawo być idiotami, mają prawo popełniać błędy, zachowywać się nieracjonalnie, panikować i nie być wszechwiedzący, krótko mówiąc mieć swoje ograniczenia. Nie mam z tym żadnego problemu, dopóki autorzy nie próbują mi wmówić czegoś innego lub nie sięgają po imperatyw narracyjny, a autorzy "Pokemonów" są pod tym względem czyści (i chyba też dobrze bawią się przy scenariuszu).

A piszę to wszystko teraz, gdyż ponieważ bo znalazłam na yt coś takiego: https://www.youtube.com/watch?v=oqnbqCYwb1I i pragnę powiedzieć, jak bardzo się z autorem nie zgadzam. Programowo protestuję przeciw krytykowaniu "Pokemonów" z punktu łaaaa, takie dziecinne, takie nielogiczne, ja bym się zachował inaczej i nakręcił to lepiej! Ludzie, zaprawdę powiadam wam, nie dyskutujcie z faktami, odbieracie sobie wiele wzruszeń i dobrej zabawy z takim podejściem.
- Youtuber czepia się, że Metapod ma tylko jeden ruch, a Samuraj komentuje "sprytne, całkiem sprytne", gdy Metapod Asha w twardości znosi atak Pinsira. Chalo, Samuraj wcześniej mówił "patrz, jak mój Pinsir miażdży twojego Metapoda na pół", chalo, Samuraj za Chiny Ludowe nie popisał się inteligencją, chalo, z jego punktu widzenia to MOŻE być sprytne, bo takiego biegu wydarzeń nie przewidział. 
- Youtuber czepia się, że Zespół R ma czołg wykonany z kartonu. Pal diabli, że anime chwilę później piętnuje całą głupotę ich pomysłu.
- Youtuber czepia się, że promień z pokeballa uderza w drzewo jak w twardy przedmiot. Chalo, youtuberze, co ty wiesz o pokemonowej fizyce? Bo ja nic, kanon nigdzie nie podejmuje tematu, zatem nie masz żadnych podstaw, by się czepiać.
- Youtuber czepia się, że Beedrille są niewiadomojak bardzo duże. Bzdura. Przecież wiadomo, jak bardzo duże są, otóż są duże niemalże jak dziesięcioletnie dziecko jest duże, i co więcej są tak bardzo duże przez całą serię.
- Youtuber czepia się, że Samuraj, uciekając przed Beedrillami do swojej chaty, skręcił w lewo, zamiast w prawo. Chalo yotuberze, ile razy biegłeś po lesie goniony przez całe stado czegoś, co realnie może cię zabić?
- Youtuber czepia się, że Beedrille są zabójcze, a dzieci wcześniej chodziły po lesie i żyją. Samuraj wyraźnie i wielokrotnie ostrzegał przed niebezpieczeństwem, chalo, zagrożenie nie jest bagatelizowane. Jest też jasno powiedziane, że Beedrille obrały sobie bohaterów za cel, ponieważ Ash próbował złapać Weedle'a, chalo.
- Youtuber czepia się, że Ash niesie Metapoda na rękach, "Czy Ash ma coś przeciwko używaniu pokeballa?" - no ma, youtuberze, to już widzieliśmy w poprzednim odcinku. Poza tym dla jego pierwszego pokemona przebywanie w pokeballu jest dyskomfortem, zatem nie dziwi mnie, że niezbyt rozgarnięty początkujący trener z automatu uznał, że wszystkie pokemony tego nie lubią. Chalo.
Tłumaczę. To jest obecnie niewiadomoco, ale później zostanie nazwane water pulse. Poza tym wspomnienia Samuraja są ogólnie podkoloryzowane.
Youtuber mię zdenerwował.

***

Polska wersja językowa… Polska wersja językowa jest po prostu piękna niezwykle.
Nie wiem, jak telewizja polska to zrobiła, ale udało im się napisać ogólnie lepsze dialogi, zachować sens wszystkich angielskich wypowiedzi, zgrabnie przetłumaczyć kilka nazw, podnieść absurd kreskówki do czwartej potęgi, zmasakrować wszystkie oryginalne żarty bardziej niż Korwin lewaków, znaleźć szczerze zaangażowanych aktorów oraz szczerze niezaangażowanego narratora, wyciągnąć z postaci maksimum charakteru, zachować żelazną konsekwencję w niekonsekwencji. I to wszystko, imaginujcie sobie, JEDNOCZEŚNIE.

 Zresztą Nefariel w komciu pod EP003 idealnie uchwyciła urok polskiego dubbingu: "Nieudolne tłumaczenie żartów, które były śmieszne prawdopodobnie tylko po japońsku (albo i to nie) oraz niezdecydowanie, jak wymawia się i odmienia nazwy własne, osobiście uważam za zjawiska absolutnie przesłodkie. No i zdaje mi się, że na poziomie aktorskim jest jednak lepszy od angielskiego, ale może to kwestia przyzwyczajenia."

Największe cuda z tego odcinka:
1. Tłumacze za punkt honoru przyjęli dosłowne tłumaczenie wszystkich gier słownych, rymów itp.
 "Have no fear, Ash is here" - rzecze Ash do Misty uciekającej od Weedle'a. "Po co gnasz, jest tu Ash"

"Maybe you saw a Cowterpie"? Ru-ru-rurkowce podpowiadają: "Może widziałaś... Krowęterpie?!"
2. Wymowa nazw własnych jest niepowtarzalna. Na szczęście (nie mogę się teraz doguglać do propozycji nazw polskich, ale wierzajcie, spotkało nas naprawdę wielkie szczęście) nie poszliśmy w ślady Niemców i Francuzów i zachowaliśmy nazwy angielskie.
Kakuna to po angielsku kakuna, po polsku kokun.

 ***

Kto nie widział, musi obejrzeć.